Problem sukcesji jest często bagatelizowany w firmach rodzinnych – ale też jest jednym z poważniejszych zagrożeń egzystencjalnych dla firm. Tylko jedna trzecia sukcesji się udaje – czyli dwie trzecie firm albo upada, albo zostaje przejęte, niezgodnie z intencją właścicieli. Wynika to z wielu przyczyn – jednak podstawową wydaje się być bagatelizowanie wagi procesu sukcesji przez wszystkich zainteresowanych. To nie jest oczywiste, że dzieci będą chciały przejąć biznes swoich rodziców. Nie jest też oczywiste, że rodzice i dzieci będą gotowe do tego, żeby przejść przez ten proces wspólnie. I to, co się często najbardziej bagatelizuje – to jest element komunikacji i otwartości, mówienie o trudnych rzeczach.
– Ja się do tego procesu przygotowałem 15 lat, które odpracowałem w firmie na różnych poziomach. Zaczynałem od podstawowej, operacyjnej pracy, przez stanowiska menadżerskie, dyrektorskie. Dopiero potem wszedłem do zarządu i miałem swój obszar, za jaki odpowiadałem – powiedział serwisowi eNewsroom.pl Tomasz Kwiatkiewicz, prezes firmy YES Biżuteria. – Ważne było, że zatrudniliśmy coacha, który pomagał mnie i rodzicom wypracować komunikację, mówić o własnych oczekiwaniach. Choć nasza sukcesja trwa już 17 lat ponad, ja ciągle czuję, że jestem w jej procesie. Mówi się o tym, że sukcesja kończy się wtedy, kiedy sukcesor zaczyna myśleć jak nestor – natomiast moje dzieci mają na razie 6 i 8 lat, więc jeszcze tak nie myślę. Spotykam się z moimi rodzicami regularnie, zasiadają w radzie nadzorczej i też często mi doradzają, wspieramy się. Komunikacja wymaga pracy, wymaga tego, żeby nauczyć się dobrze ze sobą rozmawiać o rzeczach trudnych. W procesie sukcesji zawsze pojawiają się duże emocje, oczekiwania, frustracje – takie momenty, kiedy jedna i druga strona zrobiłaby inaczej. Oprócz komunikacji ważne jest to, żeby nie myśleć o sukcesji w kategoriach przekazywania majątku – ale w kategoriach ról w organizacji. Istotne jest świeże spojrzenie, ale potrzeba też dużo pokory – wyjaśnia Kwiatkiewicz.